Nuda, nuda, nuda. Nic ciekawego na tych ulicach? Same auta, domy, drogi. I mnóstwo ludzi. A każdy z nich ma ten piekielny numer w oczach–data śmierci. Tysiące zgonów, każdy bardziej lub mniej różny od innych. Niektórzy nawet umrą dzisiaj. Może to i smutne, ale co z tego? Tysiące ludzi umiera, ten jeden nie zrobi różnicy.
Kaptur co chwile spada mi na oczy wkurzając mnie, więc go ściągnełam. Pada. Ale i tak już jestem cała mokra. Przydałoby się znaleść jakieś schronienie, ale nigdzie w pobliżu nie dostrzegłam niczego co mogłoby się nadać. Po cholere mi było uciekać z tego 'zakładu dla trudnej młodzierzy'? A, już wiem! Bo nie jestem 'trudna'. To znaczy...może czasem, no ale bez przesady.
Znalazłam wreszcie jakiś zadaszony zakamarek w którym względnie było bezpiecznie. Chyba ktoś tu wcześniej był bo na środku stał stosik klocków drewna ustawionych tak jakby ktoś próbował rozpalić ogień. Drewno było mokre ale mogłam spróbować je rozpalić. Przyłożyłam do niego ręke która po chwili buchnęła niebieskim ogniem. Niestety drewno nie miało zamiaru sie zapalić. Swoją drogą, ciekawe gdzie sie podział Kishan?
Nagle usłyszałam za sobą czyjeś kroki, dosyć daleko ale jednak... Wstałam i najciszej jak mogłam podbiegłam do skrzyń ustawionych pod ścianą żeby schować się w ich cieniu. Odgłosy kroków były coraz bliżej. A potem ucichły. Odczekałam 10 minut i wychyliłam się lekko. Nikogo nie było. Miałam jakieś chaluny? Zrobiłam kilka kroków i nagle wpadłam na kogoś i przewróciłam się. Rzadko komu udaje sie mnie zaskoczyć a temu chłopakowi najwyraźniej się poszczęściło.
<Uriah? X)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz